Zjedlismy sniadanie wielkanocne ze spotkanymi roodakami, jednoczesnie pozegnalismy sie, bo oni wracali do domu. Dzieki wszystkim za zyczenia wielkanocne !!!!!
Po jajach zapakowalismy maski i rurki, kilka innych niezbednych rzeczy i poplynelismy na wycieczke. Start o 9 rano, powrot o 18. Pierwsza wysepke ktora odwiedzilismy to Ko Phi Phi Leh czyli mlodsza sioostra nasze wyspy Ko Phi Phi Don. Piekne laguny, jaskinie, klify i oczywiscie slynna Maya Bay czyli plaza z The Beach. Niestety DiCaprio ma wielu fanow bo wlasnie tam byl najwiekszy tlok, ale sama w sobie to iscie niebianska plaza. Nastepnie oplywalismy wszystkie laguny i snurkowalismy na roznych rafach. Odwiedzilismy tez Monkey Beach, jak sama nazwa wskazuje bylo tam duzo malp, sprytnyxh, grubych i leniwych, czekajacych na banana.
Nastepny postoj to nurkowanie na Mosqito Island, bardzo mala bezludna wysepkai piekna rafa. Ostatni postoj to Bamboo Island, piekna plaza, duzo znakow przypominajacych o tsunami.
Teraz kilka wycieczkowych hitow. Nasz przewodnik i kapitan lajby w jednym, Taj z krwi i kosci nieznal ni w zab angielskiego. Monia probowala z nim gadac, ale efekt zawsze byl ten sam. Od 1 do 10 pytania np. Co to za wyspa, odpowiadal OK i tlumaczyl cos po tajsku. Na nastepne pytania wygladal jakby chcial wyskoczyc z lodzi wiec dawalismy mu spokoj.
Na statku oprocz nas byly jeszcze 4 osoby, bo czasem plyni druznyna pilkarska co utrudnia wszystko. W sklad ekipy wchodzilo 4 obywateli francji, para standardowa i para wyzwolona. Para standardowa miala pojecie tylko o Maya Bay. Do kazdej zatoki do ktorej wplywalismy laska pytala czy to juz The Beach, nasz kapitan mowil ze tak, ale dopiero w 4 zatoce taj niesmialo wyksztusil po angielsku The Beach. Para wyzwolona skupila sie na opalaniu i nakladaniu olejkow.
Gadzet o ktorym zapomnielismy byly korki do uszu, bo lodki te pieknie tajsko wygladaja, ale silniki chodza jak od starego traktora, turkocza, klekocza i wyja niemilosiernie.
Zmeczeni ale szczesliwi wrocilismy do naszej chatki.