Droga do Lake Nakuru Park jest conajmnie klasy europejskiej, szybko dojechalismy i odrazu na gamedrive.
Park wygladal jak polski las z jeziorem, tylko zwierzyna inna, bardzo zielono, jezioro sie troche zmniejszylo przez susze, dlatego nie mozna bylo podjechac blisko do flamingow, ktorych sa tam miliony.
Oprocz tego NOSOROZCE sa tam w 100% gwarantowane, sporo WOLOW, troche ZYRAF i ZEBR, duzo malp.
No to skoro o malpach mowa, Salim nasz kierowca zaproponowal zebysmy obiad zjedli w parku, na przpieknym wzgorzu, BABOON HILL (wzgorze pawianow), pewnie czemu nie.
Zajechalismy, widok swietny, ale gdzie te pawiany, nagle biegnie jeden, ominal mnie i monike i wskoczyl do vana, zlapal nasze luchboxy i w nogi. Kierowca nie dal jednak za wygrana zaczal wali (doslownie) pawaiana wielkim kijem, malpa zamiast uciekac rzucila sie na niego, po chwili walki mala rozerwala nasze jedzenie, zabrala roche i uciekla. JAJA, wszysyc sie smialismy, ale w trakcie tego zajscia nie bylo smiesznie.
Camp mielismy poza granicami parku, MBWEHA (toak to sie chyba pisze), wlasciwie to graniczyl z parkim. Bardzo ladne domki, super obsluga.
Z rana pobodka (w tej czesci Kenii rano juz bylo zimno, para z ust leciala, ale za dnia bylo idealnie), lekka zmiana planow i w droge.